Opracował ks. Filip P. Pięta, CPPS

KONSEKRACJA

Na początek dwie historie celem zagajenia tematu. Jeśli jednak ktoś nie lubi prozaicznych wstępów, niech przejdzie od razu do właściwego tematu, dwa  akapity dalej. Ostrzegam jednak, żebyś później nie żałował.

Pierwsza historia. Kiedy niespełna rok temu ks. Daniel, szef naszego wydawnictwa, poprosił mnie o napisanie tematu o przemienieniu (konsekracji) stwierdził, że ten temat będzie do mnie bardzo pasował. Sprowokowały mnie te słowa współbrata do myślenia i zadania sobie pytania, jak ta przemiana rzeczywiście realizuje się w moim życiu. Jedna z pierwszych myśli, które mi wówczas przyszły to ta, że udało mi się kilka lat temu zrzucić 25 kg. Dzięki diecie, ćwiczeniom na siłowni, i chyba wewnętrznemu uporowi osiągnąłem taki efekt. Ale ten stan nie trwał długo. Domyślam się jednak, że nie chodziło o taką przemianę.

Druga historia miała miejsce 12 lat temu w naszym Domu w Ożarowie Mazowieckim. Podczas jednego z nocnych czuwań, gdzie centralnym punktem była zawsze Eucharystia o północy, jak zawsze w przypadku naszych domów, Komunia święta udzielana była pod dwoma postaciami. Po mszy świętej przychodzi do zakrystii pewna kobieta z pretensjami, że ksiądz udzielił jej mężowi Komunii pod dwoma postaciami. Czy wie ksiądz co narobił zwarzywszy, że mój mąż jest alkoholikiem na leczeniu, i że odrobina wina może sprawić, że wpadnie znów w ciąg alkoholowy! Kategorycznie nie wolno mu nawet odrobiny alkoholu poczuć. Czy wie ksiądz, że ten opłatek mógł mi zmarnować życie. Długo zastanawiałem się nad tą sytuacją, źle reagując na słowa tamtej pani. Potem przyszła refleksja, że może i miała rację. Próbując ją zrozumieć doszedłem jednak do wniosku, że argumentacja może i słuszna ale zarzut fatalnie sformułowany, mocno nieproporcjonalnie do przeżywanej kilka minut wcześnie Eucharystii i przyjętej Komunii Świętej. Piszę ten temat w dzień wspomnienia liturgicznego bł. Michała Kozala biskupa i męczennika II wojny światowej. W jego życiorysie znajdziemy m.in.: świadectwo tego, że odznaczał się szczególną czcią i pobożnością do Najświętszej Eucharystii. Znajdziemy więcej takich świadectw w życiu innych świętych jak św. Dominik Savio czy św. Jan Kanty. Potrzebujemy takich świadków, potrzebujemy takich orędowników, którzy nam pokażą jak mamy kochać Eucharystię i jak z niej czerpać siłę konsekrującą nasze życie.

Konsekracja, Przeistoczenie, Podniesienie, Przemienienie chleba i wina w Ciało i Krew Chrystusa. Jakbyśmy tej części mszy świętej nie nazwali, prowadzą nas te słowa do zrozumienia jak ważne jest moje wewnętrzne przysposobienie i uczestnictwo w Eucharystii. Jak ja dziś przeżywam swoją Eucharystię? Trudno jest uciec od zmysłowego odbierania (przeżywania) mszy świętej bo jesteśmy ludźmi. A człowiek to istota, która generalnie poznaje i obejmuje świat w jakieś ramy przy pomocy zmysłów. Stąd biorą się typowe dla dzisiejszych czasów postawy, poparte słowami: wziąłem opłatek, zamiast przyjąłem Komunię świętązapłaciłem za mszę zamiast złożyłem ofiarę. Trzeba na to zwracać uwagę ale może nie warto walczyć z samymi sformułowaniami tylko starć się ludzi uwrażliwiać na to, by wewnętrznie włączali w Eucharystię, szczególnie w moment konsekracji, to wszystko co zmysłowe i co stanowi dla nich ważny element codzienności. To co zmysłowe, przyziemne, takie zwykłe bo codzienne, Bóg pragnie wziąć, pobłogosławić, połamać, rozdawać. Cztery słowa wyjęte z Mszału rzymskiego spośród 10 kanonów konsekracyjnych, Spróbujmy się pochylić się nad znaczeniem tych słów, spróbujmy zobaczyć, że zarówno to co zmysłowe i przyziemne, jak i to co duchowe (wewnętrzne) potrzebuje w nas nieustannej przemiany, konsekracji.

Wziął.

Widomym znakiem tego co Bóg bierze od nas rękami kapłana jest chleb oraz wino, które po modlitwie konsekracyjnej staje się Ciałem i Krwią Chrystusa, sakramentalnym znakiem śmierci i zmartwychwstania jako zbawcza ofiara złożona Bogu Ojcu na chwałę. Wzrokowo (czyli zmysłem) patrzę na patenę i widzę opłatek, kiedy kapłan przygotowuje kielich ofiarny, widzę jak wlewa wino i łączy je z kroplą wody. Bardzo znamienna jest ta kropla wody, która symbolizuje mój ludzki wkład, moje prace, cierpienia, radości, choroby, moje kapłaństwo czy twoje małżeństwo słowem nasze człowieczeństwo. To wszystko co na tych polach codziennego życia jesteś gotowy/wa Mu oddać zrób to wewnętrznie w swoim sercu. I kiedy oddasz coś Bogu to już od tego momentu nie wracaj do tego co trudne, nie roztrząsaj, nie rozdrapuj starych ran. Pozwól Duchowi Świętemu działać, leczyć, konsekrować czyli uświęcać twoją ofiarę. Możesz jedynie pytać wybiegając do przodu, czego pragniesz ode mnie Panie? Co powinno być we mnie przemienione? Kiedy wraca do mnie pytanie co mam oddać Bogu by to przemienił to z pewnością chodzi o moje myślenie. Co sprawia, że tak a nie inaczej myślę, wnioskuję i wydaję sądy o drugim człowieku. Co sprawia, że jako człowiek, chrześcijanin oraz kapłan jest we mnie jeszcze tyle przyziemności i ulegania pokusom? O tym co mam Bogu oddać warto myśleć wcześniej, w domu, przygotowując się do świątecznej niedzielnej Eucharystii. Dlaczego, tak często msza święta nam ucieka a my po raz kolejny wychodzimy z kościoła z poczuciem, że półświadomie ją przeżyliśmy? Aby Eucharystia była dla nas cudem przemieniającym nasze życie to ja sam, najpierw muszę wiedzieć gdzie i do czego, zapraszać Boga by przemieniającą i uświęcającą mocą to wziął oraz pobłogosławił.

Błogosławił.

To znaczy dobrze mówił albo przyjął z wdzięcznością. Jezus odmawiał błogosławieństwo przy cudzie rozmnożenia chleba. Bóg błogosławi tylko to, co nam jest niezbędnie konieczne do zbawienia duszy. Więc stając przed Bogiem czuję wewnętrznie, że nie mogę być jak faryzeusz, który chwalił się swoimi dokonaniami i praktykami duchowymi np. ile on to postów i innych ofiar składa Bogu. Przypomina mi się w tym momencie pielgrzymka po sanktuariach Italii. Kiedy byliśmy w San Giovanni Rotundo przewodniczka zaprowadziła nas do celi św. ojca Pio. W tamtym momencie pojawił się temat listów, które święty otrzymywał, jest ich tam cała biblioteka. Zaskakujące było to, że to nie wszystkie listy. Ojciec Pio na wiele listów nie tylko nie odpowiadał ale nawet ich nie czytał tylko orazu palił w ogniu. Na naszych twarzach zarysowało się widoczne zdumienie i znaki zapytania w oczach, na co spokojnym głosem przewodniczka cytując słowa świętego franciszkanina powiedziała: gdybym pobłogosławił ich prośby ich dusze poszłyby na potępienie. Więc o co modlili się ci ludzi?

Bóg ukrył w prostym znaku błogosławieństwa wielką siłę konsekrującą. Zobaczmy jak dużo możemy uczynić dobra błogosławiąc a nie jak to się częściej zdarza, złorzecząc. Poddawajmy się duchowemu działaniu błogosławieństwa szczególnie mocno płynącemu z ołtarza Eucharystycznego. Błogosławieństwo chleba i wina w czasie Eucharystii czyni z nich Ciało i Krew Boga. Każdy kapłan ważnie wyświęcony czyniąc ten znak sprowadza na ołtarz Najświętszą Obecność Boga. W tym wyjątkowym znaku konsekracji Eucharystycznej dokonuje się szczególna wymiana przede wszystkim duchowych darów, które na nas spływają kiedy my uczestniczymy we mszy świętej. Bądźmy ludźmi, którzy ze zmysłowych stają się coraz bardziej i bardziej duchowymi, którzy odnawiają się z dnia na dzień w otwartości przede wszystkim na duchowe dary, duchowe dobro.

Łamał.

Materialnie hostia Eucharystyczna jest łamana na oczach wiernych jako znak, że Ciało Boga jest gotowe by wejść w nasze życie. Wyobrażam sobie Jezusa, który w czasie Ostatniej Wieczerzy rozrywa ten bochen chleba niekwaszonego by rozdać go między swoich uczniów. Mają zapamiętać ten znak bo on ich będzie identyfikował kiedy Mistrza już zabraknie. Można powiedzieć zabraknie zmysłowo, osobowo Go już nie będzie ale tak naprawdę będzie z nimi w znaku konsekrowanego Chleba i Wina. Łamanie kojarzy się z czymś bolesnym z poświęceniem czegoś wartościowego. Tak niewątpliwie jest bo przecież przełamujemy w Eucharystii Ciało Boga i pijemy Jego Krew a więc przyjmujemy życie z ofiarnej śmierci i zmartwychwstania Jezusa.

Kiedy jednak myślę o tym co ma być złamane we mnie to na pewno skłonność do grzechu, jakieś uprzedzenia, szybkie ferowanie wyroków, których dopóki żyjąc tu na ziemi dopóty nie wyzbędę się nigdy. Nie znaczy to jednak, że nie mamy podejmować duchowej walki by prosić Boga w codziennej modlitwie, codziennym rachunku sumienia uświadamiając sobie tak naprawdę każdego dnia, ile dziś we mnie było dobra a więc życia, a ile grzechu a więc śmierci? Będę silny przyjmując tylko ten duchowy pokarm i choć przyjmuję go w postaci opłatka i wina, On już nie jest opłatkiem ale Ciałem Mojego Zbawiciela, wino nie jest już winem ale stało się Krwią Chrystusa.

Przyjmowanie tych Najświętszych Postaci duchowo mnie umacnia i uzdalnia do nieustannego przełamywania siebie i dawania swojego życia bliźnim. Krew Chrystusa którą pijemy oczyszcza w momentach trudnych i uzdalnia do przekraczania siebie, do powstawania ze swoich słabości i grzechów.

Rozdawał.

Bóg jest hojnym dawcą. Niewątpliwie to ostatnie słowo przed konsekracją swoim znaczeniem przenosi nas do obrzędu Komunii świętej ale nie uprzedzajmy faktów to w następnym numerze Żyć Ewangelią. Kiedy jednak pomyślę o tym Bożym „rozdawnictwie”; mając na uwadze przeżywaną zmysłowo konsekrację bo przecież widzę czynności liturgiczne, słyszę słowa, które kapłan wypowiada, można powiedzieć że niekiedy czuję zapach obecności Boga, ostatecznie doświadczam Go namacalnie; jednak dopiero duchowo wchodząc w obecność Boga zstępującego na ołtarz mogę poczuć się wybrany i namaszczony Jego obecnością. Myślę, że najlepszym nauczycielem w tym miejscu będzie świadectwo ojca Waltera Ciszka jezuity. Ten amerykański kapłan polskiego pochodzenia przeżył dwie wojny światowe. Schwytany w 1939 r. przez żołnierzy Armii Czerwonej i zesłany na Syberię gdzie z małymi przerwami spędził łącznie 23 lata. Nazywany jest apostołem Syberii. Bardzo poruszające jest Jego świadectwo gdy mówił jak z innymi kapłanami, uczył się odprawiać Mszę świętą z pamięci. We wspomnieniach „On mnie prowadził” wraca do momentów jak z innym księdzem odprawiali Mszę św. przy pniu drzewa: Wydawało się, że nawet czas stanął w miejscu, kiedy odprawialiśmy wieczną ofiarę z góry Kalwarii w tych wszystkich intencjach, które wypełniały myśli i serca, z czego olbrzymia część dotyczyła tysięcy pozbawionych kościoła na tej niegdyś chrześcijańskiej ziemi, na którą przybyliśmy pełnić w tajemnicy posługę duszpasterską. Innym razem w celi gdzie jeden nachylony do drugiego udając, że o czymś rozmawiają ściszonym głosem kiedy odmawiali modlitwy liturgiczne. Naczyniami liturgicznymi były kubek codziennego użytku oraz zwykły talerzyk na którym leżał zakwaszony chleb. Najświętsza ofiara, którą sprawowali z narażeniem życia dawała takie ukojenie i poczucie wolności, że nie mogli jej nie odprawiać. Nie było ołtarzy, świec, dzwonków, kwiatów, muzyki, białych obrusów, witraży czy nawet ciepła, które mógł dać nawet najuboższy kościółek parafialny, ale siła i oddanie księży jak i determinacja wiernych rekompensowała wszystko. W tych prymitywnych warunkach Msza święta zbliżała do Boga bardziej. To co odbywało się na tablicach, pudłach, kamieniach, używanych zamiast ołtarza zapadło głęboko w duszę. Ojciec Walter Ciszek zmarł w Nowym Jorku 1984r. Obecnie trwa jego proces beatyfikacyjny.

Niech te kilka myśli i świadectw pomogą nam głębiej, lepiej, uważniej oraz owocniej przeżywać naszą Eucharystię szczególnie moment konsekracji i podniesienia Najświętszych Postaci chleba i wina, które stają się dla każdego z nas Ciałem i Krwią Boga, wyjątkowym cudem. Za puentę niech posłużą na słowa św. Tomasza z Akwinu: Mylą się o Boże, w tobie wzrok i smak. Kto się im poddaje temu wiary brak, ja jedynie wierzyć Twej nauce chcę, że w postaci chleba utaiłeś się.

Opracował ks. Filip P. Pięta, CPPS